Odwiedzając moją stronę, wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Aby pliki cookies nie były zapisywane w pamięci Twojego komputera, powinieneś zmienić ustawienia przeglądarki. ZAMKNIJ

Znajdź osobę

Andrzej Żydek

Wróć
Imię: Andrzej
Nazwisko: Żydek
Jednostka (JST): Piekary Śląskie
Funkcja: Prezydent
Kadencja: 1990 - 1994, 1994 - 1998, 1998 - 2002

Ur. w 1957 r.

Po 2002 r. kierował Rejonowym Urzędem Pracy w Tarnowskich Górach.

16 grudnia 2005 r. został powołany na stanowisko Prezesa Zakładu Budynków Miejskich w Bytomiu.

Następnie był dyrektorem w firmie PKP Energetyka S.A. w Katowicach.

W 2013 r. został Wiceprezesem Spółdzielni Mieszkaniowej w Piekarach Śląskich.

W 2006 r. bez powodzenia startował w wyborach do Sejmiku Województwa Śląskiego.

Andrzej Żydek był Przewodniczącym Komitetu Założycielskiego obecnego Śląskiego Związku Gmin i Powiatów (wtedy zarejetsrowanego w sądzie pod nazwą: Związek Gmin Górnego Śląska).

Tak wspomina te czasy w książce Krzysztofa Kosińskiego "Dwa światy" (wyd. przez ŚZGiP):

- Samorządowcy od początku spotykali się przy różnych okazjach np. na… pielgrzymkach do Piekar. Prawie wszyscy ówcześni samorządowcy brali udział w pielgrzymkach. Po uroczystościach mieliśmy takie spotkania, na których mówiliśmy o polityce lokalnej.

Najbardziej zaangażowani w te spotkania i wymianę doświadczeń byli: prez. Katowic Jerzy Śmiałek, Siemianowic – Piotr Madeja, Zygmunt Żymełka z Rudy Śląskiej, burmistrz Tarnowskich Gór Piotr Hanysek i ja. Był też prez. Zabrza Gerard Hajda (już nieżyjący). To takie nazwisko bardzo symboliczne. Pochodził z rodziny tego Hajdy, który był Wernyhorą Śląskim. On jest pochowany na cmentarzu w Piekarach przy bazylice. Z Gerardem spotkaliśmy się właśnie przy okazji tego, że samorząd piekarski odnawiał grób.

Wszyscy w 1990 roku  otrzymaliśmy zaproszenie. Prezydent Poznania Wojciech Szczęsny Kaczmarek zapraszał do Elbląga, gdzie samorządy z całej Polski miały stworzyć grupę założycielską, a potem powołać Związek Miast Polskich.

Tam zauważyliśmy, że samorządowcy z całej Polski maja różne problemy, trochę inaczej widzą ten samorząd. Oni nie bardzo rozumieli tę naszą śląską specyfikę. Naszym problemem były wtedy szkody górnicze, egzekwowanie od kopalń odszkodowań za te szkody. Kopalnie nie były skłonne spłacać np. zaległości podatkowych. I była jeszcze jedna specyfika – wszak w części regionu byliśmy pograniczem. Była kwestia spraw granicznych, ułożenia stosunków z samorządami czeskimi, słowackimi. I tak oto w… Elblągu zrobiliśmy sobie takie spotkanie śląskie!

To wszystko spowodowało, że we wrześniu 1990 r. spotkaliśmy się w gmachu Sejmu Śląskiego. Przewodniczyłem temu zgromadzeniu. Prezydenci Katowic i Zabrza byli (chyba, jeśli mnie pamięć nie myli) oprócz mnie w prezydium, natomiast całą tę obsługę biurową stanowiły pracownice Urzędu Miejskiego w Piekarach, gdzie w Wydziale Organizacyjnym ulokowałem jak gdyby biuro. Nie chcieliśmy wtedy mnożyć kosztów, nie mieliśmy żadnych etatów, żadnych dodatkowych środków z tego tytułu. Związek powstał, byłem jego pierwszym przewodniczącym. Doprowadziłem go do wyborów.

Myśmy cały czas porównywali stan naszych gmin. Robiliśmy coś w rodzaju fotografii z momentu przejęcia władzy. Porównywaliśmy stan finansów, procent zaangażowania środków w inwestycje, żeby jakoś się zorientować, ile (proporcjonalnie) możemy na inwestycje przeznaczyć. Bardzo różnie te współczynniki wyglądały. – wspomina Andrzej Żydek – Porównywaliśmy też koncepcje, co należy przede wszystkim zrobić. Tu pomysły były przeróżne. U mnie np. to były kwestie tej takiej dużej infrastruktury, bo trzeba było zbudować kanalizację przy głównych skupiskach ludności. Był też cały szereg spraw prawnych do uregulowania, które teraz wydają się zupełnie abstrakcyjne. Ale np. w Piekarach największe mieszkaniowe (spółdzielcze) osiedle Wieczorka było na terenach prywatnych, na polu bodajże p. Siwego wybudowane. Te kwestie były regulowane, ale z tego tytułu też były ponoszone koszty. Takie sprawy do dzisiaj się ciągną w niektórych miastach. Myśmy się za to wzięli dość intensywnie, bo u nas to były bardzo duże obszary. Ta świadomość bycia właścicielem budziła się w ludziach stopniowo. Ci właściciele na początku nie byli pewni czy „to się przyjmie”, ta zmiana? Czy komuna nie wróci? Czy warto się starać o te swoje prawa właścicielskie? Oni tak bardzo delikatnie do sprawy podchodzili. Natomiast myśmy to chcieli uregulować, zawrzeć jak najdogodniejszy dla samorządu kompromis i sprawę załatwić. Myślę, że to było dobre, bo po kilku latach, kiedy już było wiadomo, że komuna nie wróci, że można i należy wyciągać rękę po swoje, to te roszczenia zaczęły bardzo szybko rosnąć. Być np. właścicielem 17 hektarów, na których stoją bloki, teraz to by był potencjał nie do pogardzenia.

Bardzo ważne było wspólne omawianie kwestii komunikacyjnych. Myślałem o obwodnicy zachodniej, a potem wschodniej. Tyle, że zachodnia, ta która łączy Tarnowskie Góry czy dokładniej Świerklaniec z Bytomiem, to tam różnice osiadania od roku 1952 wynosiły ponad 30 metrów! Te 30 m trzeba było czymś wypełnić. I natychmiast pojawiła się kwestia współpracy z kopalniami. Chodziło o kamień, te kamienne odpady górnicze. Wszystko było tak organizowane, żeby to, co było bolączką - czyli górnictwo - stawało się także czymś pozytywnym, co nam odtwarza tę powierzchnię.

Ale pamiętam też, jak razem razem z p. Danutą Sieradzką przygotowywałem takie publikacje, np. o Wawrzyńcu Hajdzie czy o drukarzu Teodorze Haneczku. Inicjatywa była moja, ale związek wykorzystywałem jako dogodny kanał dystrybucyjny. – śmieje się Andrzej Żydek - One były rozdawane poprzez Związek np. do bibliotek.

Pierwsze sukcesy związku? Zaczęły się do nas zwracać organizacje zagraniczne, które widziały w nas reprezentację. Zaczęliśmy otrzymywać materiały, które dotyczyły koncepcji zarządzania. Wtedy to była zupełna nowość. Dostawaliśmy zaproszenia i - co ważne - one dotyczyły różnych szczebli urzędniczych. Urzędnicy jeździli do gmin niemieckich, francuskich… Poznawali struktury urzędów, budżetów, ich nadzorowanie. To wszystko się u nas tworzyło. Nie było jeszcze RIO, nie było tych wszystkich ram, które są teraz, po dwudziestu latach.

Dyskutowaliśmy i przyjmowaliśmy pewne standardy. Tak było np. ze schematami wewnętrznymi urzędów, żeby one były „kompatybilne”, żeby tym urzędom było łatwiej ze sobą współpracować. To wszystko trzeba było tworzyć od zera.

Potem była kwestia przejmowania majątku. Wtedy nie istniały przedsiębiorstwa komunalne, one się dopiero tworzyły tak samo, jak całe mienie komunalne, które dostaliśmy. Np. były Rejonowe Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Myśmy musieli to wszystko od Państwa przejąć, a te rejonowe przedsiębiorstwa były obszarowo znacznie większe niż gmina. Była kwestia podzielenia tego, wedle jakiego klucza? Ludnościowego czy obszarowego? A może np. proporcjonalnie do środków finansowych, które przedsiębiorstwo państwowe przeznaczało na teren danej gminy? Były przeróżne propozycje, negocjacje. Ja np. najdłużej negocjowałem z burmistrzem Tarnowskich Gór. Było trudno, bo nikt nie chciał być „oszukany”. Przecież potem przedstawiało się informacje radzie, później mieszkańcom, więc każdy starał się być tym „szefem”, który najwięcej załatwił dla swojej gminy. Pamiętam jak dziś, że na koniec zostały nam jakieś stare radiotelefony w nyskach. Byłem zobaczyć, jak to wygląda i to rzeczywiście było już kompletne dziadostwo, ale burmistrzowi tak zależało na tych nyskach, że w końcu powiedziałem mu: zostaw je już sobie, żeby tylko nie przedłużać tych rozmów…

Chociażby taka banalna sprawa, dla wielu nawet nieco krępująca… Każdy z nas przecież wcześniej gdzieś pracował zawodowo. Ja np. pracowałem w Zakładach Azotowych w Chorzowie przez 13 lat. I była kwestia ustalenia pensji. Przewodniczący rady podpisywał angaż, rada głosowała nad tym. Pamiętam, jak przewodniczący (wtedy to był inż. Skowronek) mówi mi tak: „Ile mam panu dać? Bo ja nie mam pojęcia!”. A ja mu na to: „Tyle, ile miałem w Azotach, żebym nie stracił”. A potem myśmy np. właśnie w Związku dyskutowali, do czego to odnieść? Np. samorządowcy niemieccy czy francuscy (chyba też belgijscy) są w jakiejś tam relacji do średniej płacy krajowej. I myśmy też szukali takich jakby współczynników obiektywnych, żeby to jakoś znormalizować. A wtedy wszystko było możliwe, to była tylko kwestia przegłosowania przez radę. Tak było z wieloma innymi sprawami, gdzie myśmy tak trochę po omacku szukali właściwych kierunków działania i jakiegoś obiektywizmu w podejmowaniu decyzji. Ten związek na początku był niezbędny po to, żeby nie być samemu z tymi wszystkimi dylematami.

- Reforma 1990 r. wyzwoliła energię bardzo dużej grupy ludzi. Chociaż na samym początku znaczna część społeczeństwa z dużą ostrożnością podchodziła do tych zmian. Pamiętam np. pierwsze Święto 3 maja w 1991 r. Myśmy jakiś taki przemarsz robili z orkiestrą, oczywiście górniczą, zapraszaliśmy ludzi, żeby szli z nami w takim – mieliśmy nadzieję – radosnym przemarszu. A tu się okazało, że nas tam było bardzo niewielu. Ludzie raczej obserwowali nas z okien. Potem to się zmieniło, było bardzo dużo różnych konsultacji społecznych, spotkań, rozmów z ludźmi.

Jak poszła wieść, że ten urząd jest otwarty, to były takie różne śmieszne sytuacje. Pamiętam, kiedyś mnie odwiedziła taka starsza pani, tzw. chopiona czyli w stroju takim chłopskim. Miała może po osiemdziesiątce, przyszła do mnie i mówi: „jo słyszała, że tu są izby na gminie (tzn. że można mieszkanie dostać). I jo tak tu pochodziła po tych izbach i one mi się podobają, jo bych wzięna dwie”.

Kiedy indziej przyszła do mnie taka starsza pani i przyniosła mi jakieś kwity, że w czasie wojny Niemcy jej zabrali konie i coś tam jeszcze. Zostawili jej kwitek, że dostanie za to odszkodowanie. I ona mi mówi tak: „Wiecie jak to było w 45., jak oni uciekali. Oni brali wszystko i takie głupie kwitki dawali.” Ja jej mówię, że nie pamiętam, bo ja się dopiero w 56. urodziłem. I ta babcia na mnie patrzy, patrzy i w końcu mówi tak: „To ja z tokim smarkocem wcale nie byda godać”. I poszła...

Ten początek, to myśmy byli takimi ulubieńcami tego społeczeństwa. Te kontakty były takie bardzo przyjazne. To jakby stopniowo zanikało z latami. Teraz tak nie jest, ale to też chyba normalne. Potem zaczęły pojawiać się takie osoby z roszczeniowym nastawieniem, a także różni tacy fiksaci.

Kilka zjawisk się nałożyło. Społeczeństwo się zmieniło. Zdaje sobie sprawę ze służebnej roli urzędu. Myślę, że teraz trudniej jest być urzędnikiem, bo teraz wymagania czy krytycyzm są o wiele większe.

Wróć

Śląski Związek Gmin i Powiatów
ul. Kościuszki 43/5
40-048 Katowice
e-mail: zwiazek@silesia.org.pl
tel.: +4832/ 251 10 21, 609 03 50, 609 03 51
fax.: +4832/ 251 09 85, 609 03 61


Śląski Związek
Gmin i Powiatów